19.11.08

L.
***
Świat po tobie zasklepił się w purpurową bliznę wczesnej jesieni
tego dnia, gdy zrozumiałam, że zawsze – ty po jednej, ja po drugiej stronie snu –
stać będziemy nieodmiennie poza wszelkim zrozumieniem
i choćby nam się objawiały obce litery i znaki i wszystkie możliwe odcienie słów,
nie będziemy dla siebie niczym jak tylko na wskroś odległym uśmiechem,
poza granicą skóry i gęstniejącą nieobecnością naszych człowieczych gmachów:
katedry naprzeciw poziomego labiryntu z litych malachitowych gór.
Ta nieprzebita kotara, jednostronne splątanie nadziei i strachu,
że twoja odpowiedź – jeśli nadejdzie – oby nie była chłodniejsza nad cienki nóż
do otwierania żył kopertom sztywnym od pogardy jak sztolnie srebrne

Świat, w którym przez wrzesień próbuję połączyć cząstki światła z objawieniem,
by nie pamiętać chwilę, że jeszcze ty tam jesteś, we mnie i przeze mnie,
choć tak doskonale dla siebie z inną już wagą w dłoni na każdą rzecz;
wciąż jesteś na całą przemożną przestrzeń zagęszczoną aż do obsydianowej czerni –
– już kamień, lecz słodsza od drogi mlecznej, bo wciąż tam jesteś

to wszystko jest gorsze od łagodnej śmierci, miłość co raz to przepojona cierpieniem
pośród zwykłych dni przykrytych miękko śmiechem i szukaniem słów
nasze światy równoległe nagle przecięły się, niepotrzebnie jak cienie, więc znów
po dwóch stronach krzyża, ty i ja, już niczym nie jesteśmy dla siebie...

X

Archiwum bloga